Mieszkam w Olsztynie już prawie 15 lat. Przez pierwsze lata nie interesowałem się, co się tutaj dzieje. Potem, z każdym rokiem spędzonym tutaj, czułem, że to moje miejsce..
Najpierw jako dziennikarz „Gazety Olsztyńskiej” poznawałem miasto i ludzi, a potem jako marketingowiec poznawałem przedsiębiorców. Pracowałem między innymi z lokalami na Starówce, centrami handlowymi i nie tylko. Nie chwalę się, ale chciałbym, żebyście zrozumieli. Od ponad 8 lat intensywnie obserwuję Olsztyn: miasto i jego urzędy, mieszkańców, przedsiębiorców.
Diagnoza o stanie miasta i strategia na lata
Nie będę ukrywał – brakuje mi w Olsztynie dwóch strategicznych rzeczy: diagnozy o stanie miasta oraz wizji, planów miasta na kolejne lata.
Prawdopodobnie ktoś pracujący w Urzędzie mógłby wyciągnąć mi z czeluści BIPu dokumenty podobnie zatytułowane. Ale nikt mnie nie przekona, że te dokumenty są w jakiś sposób realizowane i aktualizowane. Bez tych dwóch rzeczy – tak naprawdę stoimy w miejscu i robimy małe kroczki w rozwoju. Nawet szumne inwestycje nie mają znaczenia, jeśli realizowane są w oderwaniu od rzeczywistych, zbadanych potrzeb miasta na lata.
Mieszkańcy
Kiedy kilka lat temu usłyszałem zwrot „to jest Olsztyn, tu jest inaczej” – pomyślałem, że to jakieś dyrdymały i wymówki. Minęło trochę czasu i ze smutkiem obserwuję, że w niektórych obszarach myślę podobnie. Głównie dotyczy to mieszkańców, ale te „różnice” widać dopiero, jak wyjedzie się z Olsztyna.
Przykłady? Proszę bardzo. Martwa starówka wieczorami. 3-4 lata temu usłyszałem historię pewnej przedsiębiorczyni, która przyjechała do Olsztyna z Warszawy. Przyjechali do niej znajomi – chcieli iść po 20 czy 21 na Starówkę napić się wina, ale też zjeść coś w fajnej atmosferze. Napić się – bez problemu. Ale już zjeść w tym samym miejscu? No nie.
Tutaj dochodzimy do trochę szerszego problemu – zamkniętych lokali i pewnie poruszyłbym go także w kontekście przedsiębiorców, ale jego częścią są mieszkańcy. Nie ma w Olsztynie kultury przesiadywania na mieście. Możecie się oburzać, że Wy wychodzicie. Ale ile jest takich osób? Nawet w mojej bańce ludzi lubiących i jedzących często na mieście, nie ma takich osób dużo.
Nie ma wśród mieszkańców nawet potrzeby odwiedzania Starówki czy przejechania się dalej, bo jest fajne miejsce. Przez lata wiele osób krzyczało, że brakuje miejsca wege i co… zamykają się (trzymam kciuki za drugie podejście BoNoBo). W raporcie o gastro sprzed kilku lat wiele osób wskazało, że brakuje im knajpy meksykańskiej. Właśnie się otworzyła Mexicana. I co? Słyszę od ludzi „mam nadzieję, że się utrzymają”, a nie „dadzą radę!”. Takie to podejście.
Jest za to akceptacja nijakości, słabej jakości i marności. Jest też akceptacja kolejnych pizzerii, sushi, burgerów, kebabów. I choć wielu psioczy na przedsiębiorców, to ja im się nie dziwię. Idą tam, gdzie są klienci. A w Olsztynie zbyt łatwo mieszkańcy wybierają proste rozwiązania.
Nowe inicjatywy „wyróżniające się”, „inne” – mają od ludzi przede wszystkim wsparcie słowem, ale mniejsze już pieniędzmi w kasie. Shame on you mieszkańcy Olsztyna.
Przedsiębiorcy
Ale uproszczeniem byłoby napisanie tylko o mieszkańcach. Przecież przedsiębiorcy też robią wiele, żeby gastro nie ruszyło do przodu. Przede wszystkim – nie współpracują ze sobą. A jeśli już to w bardzo małym zakresie. Czy są u nas jakieś większe wspólne inicjatywy? No nie.
Targ Śniadaniowy – upadł po jednym lub dwóch sezonach. W sumie więcej inicjatyw nawet nie wymienię. Oczywiście mamy teraz – Niedzielny Targ Śniadaniowy w Tandoorze, dużo robi Kuźnia Społeczna – ale to są inicjatywy małe – kilku lokalnych wytwórców. Chwała im za to, ale fajnie byłoby zobaczyć „coś więcej”. A przecież pomysłów jest wiele, wystarczy poszukać. Można by zorganizować – Festiwal Pizzy w kilku miejscach. Można zrobić Piwną Milę. Tak naprawdę najwięcej zamieszania w Olsztynie robi… pojawienie się foodtrucków. Czy tak trudno przebić frytki belgijskie i często słabej jakości burgery?
Zamiast tego przez lata mogliśmy obserwować walkę przedsiębiorców o parkowanie na Starówce (swoją drogą – teraz ponownie). Boli mnie też – patrząc z dystansu – że przedsiębiorcy często narzekają na Urząd Miasta i jego puste obietnice, ale sami nie robią nic ekstra. Wystarczy przejrzeć 2-3 razy w miesiącu ich sociale. Ile lokali robi fajny marketing? Ile lokali regularnie prowadzi swoje kanały? Ile lokali robi fajne rzeczy w menu? Kurde – nawet ja obserwujący gastro, wymieniłbym kilka, które „robią coś więcej” i się tym chwalą głośno.
Ostatnio wrzuciłem post o tym, że mało przedsiębiorców kontaktuje się z KO w celu promocji (w 99% darmowej) swoich miejsc. I można powiedzieć, że „nie widzieli informacji”, że „nie dostali oferty”. Jeśli właściciele chcą dbać o swoją promocję to powinni szukać możliwości. Kurde – większość blogerów olsztyńskich za darmo poinformuje o fajnych inicjatywach. Narobią szumu, bo tak jak ja rozumieją, że tutaj trzeba pomagać. Ale wiecie – dla nas to jest „praca po godzinach”, a nie biznes, od którego zależy nasze i innych życie.
Shame on you przedsiębiorcy.
Urząd Miasta
O ile mogę ganić mieszkańców i przedsiębiorców, to jednak największy ból mam w stosunku do Urzędu Miasta. To Urząd powinien być spoiwem, które daje przestrzeń dla przedsiębiorców i wpływa na mieszkańców. A odpowiedzmy sobie szczerze:
- Czy UM wspiera przedsiębiorców? No nawet ja, pracujący od lat na etacie powiem – nie.
- Czy UM wspiera gastro? Nie. Szczerze mówiąc – wygląda to tak, jakby miał ją gdzieś.
- Czy UM ma plan na Starówkę? Nie.
- Czy UM pompujący sporo kasy w plażę miejską – ma plan dla przedsiębiorców tam działających? Nie.
- Czy UM kreuje jakieś inicjatywy łączące mieszkańców i przedsiębiorców? Nie.
Mam wrażenie, że od kilku lat strategią promocyjną miasta jest… róbmy coś, żeby nie powiedzieli, że nic nie robimy. Jak trzeba to coś obiecajmy. Tym się brzydzę najbardziej. „Róbta, co chceta” byłoby jeszcze spoko, gdyby nie robiło się przy tym problemów. A spróbujcie w zimie postawić ogrzewany ogródek gastronomiczny. A spróbujcie zgłosić, że na Starówce kostka brukowa jest rozwalona.
Niedawno znowu zacząłem pracę na Starówce. Epopeja z naprawą kostki brukowej trwała kilkanaście dni i po…. kolejnych była powtórka w tym samym miejscu. A do tego brud i…. szczury. Ugh.
Można pudrować rzeczywistość ładnymi postami w social media i opiniami turystów, ale jeśli mieszkańcy będą myśleć o Olsztynie źle, to niedługo turyści zrozumieją, że lepiej pojechać do Torunia, albo Giżycka. Przecież nie da się wiecznie jechać na samych jeziorach.
Nie ma diagnozy Olsztyna. Nie ma wizji na przyszłość. Nie ma strategii marketingowej. Nie ma współpracy z małym biznesem. Nie ma pomysłu na Starówkę.
Shame on you Urząd Miasta i Panie Prezydencie.
***
To takie pobieżne spojrzenie na problemy Olsztyna. Chciałbym w tym roku na blogu przyjrzeć się niektórym tematom trochę bardziej. Być może coś z tego wyniknie dobrego, może kogoś zainspiruje, a może wywoła to dyskusję.
Jeśli interesuje Was Olsztyn chciałbym Wam polecić jeszcze kilka osób do obserwowania, które głośno mówią o swoim spojrzeniu na miasto. Niekoniecznie o gastro, ale mieście jako takim. Dlaczego? Bo to ważne, jeśli chcemy czuć się tutaj dobrze.
- Mirosław Arczak – radny miejski
- Paweł Szczur – programista i lokalny aktywista / radny osiedlowy
- Dragonfly perspective
- Olsztyn w skrócie – cotygodniowy newsletter z informacji o mieście