Restauracja Między Deskami – odwiedziliśmy nową restaurację, która otworzyła się w Tomaszkowie nad jeziorem Wulpińskim.
Mieliśmy do tego miejsca szczególne oczekiwania. W przystani o tej samej nazwie mieliśmy przyjęcie weselne. Do dziś wspominam fantastyczne gołąbki z kaszanki w sosie z kaczki, które wtedy jadłem. Pamiętam, że dzień przed ślubem, gdy pojechałem jeszcze do Między Deskami zastanawiałem się, kiedy skończą budować restauracje.
Kilka lat później, przyszło mi w końcu odwiedzić Między Deskami ponownie. Restauracja otworzyła się po cichu, bez wcześniejszych głośnych zapowiedzi. Po prostu rzucili, że zapraszają i od razu narobili szumu. Ponad tydzień po otwarciu – przyjechaliśmy.
Restauracja Między Deskami – recenzja
Pierwszy rzut na menu i mam mały problem. Dlaczego? Bo znajdziemy w nim ryby, burgera, butter chicken, krewetki, falafel. Miałem nadzieję, że menu będzie bardziej sprofilowane, a jest tu wszystkiego po trochu. Może to kwestia czasu, żeby wybadać rynek i postawić na jakieś konkrety. Na miejscu wybraliśmy:
- zupę rybną – Chowder – 24 zł
- Burger Między Deskami – 32 zł
- Butter krewetki – 39 zł
- Sernik – 14 zł
- i dwa napoje On Lemon i Fritz
Zupa rybna była naprawdę dobra. Myślę, że mogę spokojnie dopisać ją do czołówki olsztyńskiej. Przede wszystkim, warto zwrócić uwagę, że nie była robiona na pomidorach. Tu ryba gra pierwsze skrzypce. Dostajemy sporo kawałków ryb oraz ziemniaki. Gra to wszystko ze sobą dobrze. Porcja zupy była spora. Do tego dostałem kromkę chleba i masło. Chleb był obłędny, żałowałem, że jest go tak mało. Jedyny minusik był za masło, które otrzymałem w opakowaniu (wiecie, takie małe masełka). Gdyby sami zrobili masło to byłoby wręcz idealnie.
No i wielki plus za to, że zupa przyszła bardzo szybko. Na kolejne dania nie czekaliśmy długo, mimo tego, że lokal porządnie się wypełnił.
Butter krewetki na wysokim poziomie. Ryż i krewetki bez zarzutów. A sos curry? menu zapisali, że jest kremowo-maślany. I to co obiecali, to dowieźli. Był naprawdę maślany i delikatny. Pyszny :). Do tego dostałem papadum. Fajnie, że nie silili się na robienie chlebków naan, tylko zrobili coś innego. Papadum to rodzaj hmm… placków. W sam raz do pochrupania do dania.
Mięso w burgerze zrobione w punkt – do tego chutney z czerwonej cebuli i chutney z mango. Mniam. Reszta dodatków była tylko tłem. Do tego frytki z ziemniaków – po prostu ok :).
I na finał sernik – puszysta część sera i puszysta pianka truskawkowa, która mi osobiście przypomniała smak sosu truskawkowego, który jem z makaronem.
Plusy
Warto docenić kucharza za kilka rzeczy – mimo menu, które dotyka różnych rodzajów kuchni, dania trzymają poziom (znajomi potwierdzają, bo próbowali innych rzeczy). Porcje są porządne, dania wydawane szybko. Fajnie komponowane smaki – niby nic wielkiego, ale butter krewetki jadło się z przyjemnością. Plus dla restauracji za to, że jest porządna informacja o alergenach przy każdym daniu. Plus w menu za lokalne piwa.
Minusy
Zapisałem na ich konto kilka minusów, ale są to drobnostki, które mam nadzieję z czasem znikną. Nie wpływają one tak bardzo na ocenę restauracji. Przede wszystkim – masło. Jak zrobią swoje to będzie petarda z tym chlebem. Do tego, byłoby super gdyby, oprócz napojów markowych, wyciskali na miejscu soki. Choć byliśmy obsłużeni bardzo szybko, to widać, że potrzeba im czasu na wypracowanie schematów i zgranie.
To, co niestety może odstraszyć wielu to ceny. Jasne, dobre składniki kosztują i czuć, że na tym nie oszczędzają, ale jest tu jednak trochę drogo. Burger za 32 złotych to jednak sporo. Podejrzewam, że to cena… największej petardy 🙂
Największa petarda
Powiedzmy sobie szczerze, że największą petardą w Między Deskami będzie… okolica. Jedzenie czegokolwiek z pięknym widokiem na drzewa i jezioro to sama przyjemność. Mają tam duży taras, a dalej zejście do jeziora. W lato na pewno taras zagospodarują, ale marzyłoby mi się jeszcze, żeby na tym zejściu rozłożyli koce, żeby można było tam wszamać deser. I wtedy będzie perfekcyjnie.